Publikacje
Artykuły / Historia słynnego zdjęcia
Sz. Serwatka | Przegląd Lotniczy nr 1/1999
Mało jest zdjęć, które tak naturalistycznie oddają grozę, okrucieństwo i gwałtowność wojny powietrznej nad Europą. Fotografia poniżej obiegła swego czasu czołówki gazet i zapewne jest znana większości osób interesujących się choć trochę historią II wojny światowej. Gdzie było wykonane to zdjęcie ? Nad polami naftowymi Ploesti ? Nad Zagłębiem Ruhry ? Podczas nalotu na cel w Austrii ? A może...
Samolot płk. Lokkera w momencie eksplozji nad Blachownią Śląską.
(zdjęcie via James Althoff)
Zakłady IG Farben w Kędzierzynie (Blechhammer South) miały opinię jednego z najzacieklej bronionych obiektów. Fabryka ta była jednym z celów położonych najbardziej w głębi hitlerowskiego terytorium i tylko 15 Armia Powietrzna USA działająca z Włoch była w stanie go dosięgnąć. Samoloty amerykańskie pojawiały się tam kilkanaście razy w 1944 roku, realizując priorytet niszczenia przemysłu paliwowego III Rzeszy. 20 listopada 1944 roku dowództwo Armii zdecydowało się wysłać nad Blechhammer South ponad pięćset bombowców B-17 "Flying Fortress" i B-24 "Liberator". Eskortę stanowiło prawie trzysta myśliwców P-38 "Lightning" oraz P-51 "Mustang". Taki nalot miał zadać istotne uszkodzenia instalacjom przemysłowym, które nie ucierpiały podczas poprzednich misji. Z powodu złej pogody do celu dotarła jednak tylko jedna trzecia bombowców.
B-24 o nazwie "Blue I" miał tamtego dnia załogę większą niż zwykle. Jego zadanie polegało na prowadzeniu całej Grupy, a tym samym całego Skrzydła Bombowego. Dowódcą tego "Liberatora" był Lt. Col. Clarence "Jack" Lokker, dowódca 781 Dywizjonu 465 Grupy Bombowej. Razem z nim na pokładzie znaleźli się: Capt. Milton Duckworth - drugi pilot, Lt. Joseph Kutger - nawigator Skrzydła, Lt. Joseph Whalen - operator radaru, Lt. Robert Hockman - bombardier, Lt. Grosvenor Rice - nawigator, Sgt. James Bourne - strzelec boczny, Sgt. Jack Rabkin - strzelec górny, Sgt. Paul Flynn - strzelec ogonowy, Sgt. Edmund Miosky - radiooperator i Sgt. Lee Billings - mechanik.
Płk. Clarence Lokker na wieży kontrolnej bazy Pantanella we Włoszech.
(zdjęcie/photo: Frank Ambrose via James Althoff))
Nazwa "Blue I" była raczej oznaczeniem taktycznym niż nazwą własną, ponieważ pod koniec 1944 roku w 15 Armii Powietrznej podzielono każdą Grupę Bombową na dwie części: czerwoną "Red" i niebieską "Blue". Ta druga, lepiej wyposażona w elektronikę miała być przeznaczona do nalotów na cele położone daleko i do bombardowania przy złej pogodzie. Jeśli Grupa danego dnia musiała być podzielona, grupa "czerwona" latała w lepszych warunkach pogodowych i na bliżej położone cele. Stąd być może nazwa samolotu "Blue I" - prowadzący grupę niebieską. Samolot prowadzący szyk miał dodatkową obsadę, zwykle w postaci nawigatora i bombardiera Grupy bądź Skrzydła. Pilot był jednocześnie dowódcą prowadzonej formacji. Maszyny te w miejsce dolnej wieżyczki strzeleckiej miały zainstalowany radar pomocny w bombardowaniu bez widoczności celu.
Consolidated B-24 "Liberator" 465 Grupy Bombowej w drodze nad cel. W miejscu dolnej wieżyczki strzeleckiej widać osłonę radaru.
(zdjęcie via Internet)
20 listopada 1944 roku samoloty 465 Grupy Bombowej wystartowały o 7:42. Strumień bombowców 15 Armii Powietrznej uformował się na pułapie 5000 stóp i przyjął kurs na cele o 8:41. Chmury zasłaniały ziemię przez cały lot. Do końca nie było pewności, czy cel uda się zbombardować. Już nad I.P. (Initial Point - punkt rozpoczynający nalot - przyp. aut.), nadal nie widząc celu i mając uszkodzony radar, zdecydowano się zbombardować cel alternatywny. Właśnie w tym momencie chmury zaczęły się przerzedzać odsłaniając obiekt nalotu. Ponieważ formacja zeszła już z kursu, zdecydowano się zakręcić o 270 stopni, aby powrócić nad I.P. Col. Lokker zdecydował także o wzniesieniu się z 22000 na 23000 stóp, aby wydostać się z ciężkiego ostrzału artylerii przeciwlotniczej. Lecąca z tyłu 464 Grupa Bombowa została powiadomiona o zmianie.
Następne wydarzenia potoczyły się bardzo szybko. Tuż przed zrzutem bomb samolot Col. Lokkera otrzymał bezpośrednie trafienie między silnikiem nr 2 i kadłubem. Skrzydło zaczęło odpadać, a bombowiec momentalnie ogarnęły płomienie. Ten właśnie moment został uwieczniony na tytułowym zdjęciu.
W kabinie "Liberatora", za drugim pilotem, plecami do kierunku lotu siedział Whalen. Obok niego, za pilotem, twarzą do kierunku lotu, pełnił służbę Kutger przy aparaturze radionawigacyjnej. Kutger wiedział, że samolot jest śmiertelnie ranny, gdyż widział przez okienko odpadające skrzydło. Wiedział też, że ma dwie albo trzy sekundy na uratowanie się. Powiedział Whalenowi, żeby uciekał, ale tamten był ranny lub nawet zabity przez flak, gdyż w jego oczach nie było widać żadnej reakcji. Kutger chwycił prawą ręką spadochron, a lewą pociągnął dźwignię zrzutu bomb. Natychmiast potem dał nura w komorę bombową próbując założyć spadochron. Spadał przez 20000 stóp zanim mu się to udało. Pociągnął za rączkę i po kilku wahnięciach na rozwiniętej czaszy uderzył w ziemię. Był prawie pewien, że nikt inny z bombowca się nie wydostał.
Tymczasem pułkownik Lokker szybko zrezygnował z próby ratowania samolotu i wyskoczył z górnego włazu. Rabkin, w górnej wieżyczce, odrzucił siedzenie i właśnie z niej wypadał, gdy samolot przewrócił się i lotnik wpadł do wieżyczki z powrotem. Na pewno nie wydostał się z niej przed eksplozją i zginał w płomieniach. Duckworth próbował wydostać się przez boczne okienko, ale z powodu wirowania samolotu nie mógł tego zrobić. Przedostał się zatem do górnego włazu, chwycił rękami za lufy karabinów górnej wieżyczki i wyciągnął się na zewnątrz. Opuszczając bombowiec widział Hockmana i Rice'a nadal w dziobie spadającego "Liberatora". Hockman założył spadochron i wydostał się przez komorę przedniego podwozia. Rice nawigował z przedniej wieżyczki i nie miał na sobie spadochronu. Znalazł się w pułapce. Najprawdopodobniej zanik prądu uniemożliwił mu obrót wieży, żeby się z niej wydostać, albo nie miał już czasu na założenie spadochronu. Bourne, Billings i Miosky byli z tyłu samolotu, przy bocznych stanowiskach strzeleckich. Miosky'ego widziano po raz ostatni nad wyjściem ewakuacyjnym z założonym spadochronem. Eksplozja zapewne odrzuciła go od włazu i został uwięziony w kuli ognia.
Wybuch wyrzucił na zewnątrz Bourne'a i Billingsa. Nie pamiętają momentu opuszczenia bombowca, ale spadając odzyskali przytomność na tyle, aby otworzyć spadochrony i ujść z życiem. Obaj odnieśli rozległe oparzenia i obrażenia. Bourne przypomina sobie, że był obok bocznych stanowisk strzeleckich i chciał się dostać do tylnego strzelca. Nie mógł tego jednak zrobić ze względu na płomienie. Następnie pamięta, że został przyparty do sufitu, kiedy samolot zaczął wirować. Wybuch wyrzucił go na zewnątrz z częściowo rozdartym spadochronem i wychodzącymi z niego linkami. Próbował je upchnąć z powrotem, ale nie wie, kiedy pociągnął za rączkę. Cudem zachował świadomość, ponieważ był poważnie poparzony, stracił też oko, a przy lądowaniu złamał nogę. Wylądował w bombardowanej rafinerii i został od razu złapany. Umieszczono go na miesiąc w szpitalu w Blechhammer (Blachownia Śląska - przyp. aut.). Tuż przed wkroczeniem Rosjan przeniesiono go do szpitala w Bad Soden. Resztę wojny spędził na leczeniu ran i przeszczepianiu skóry. W tylnej wieżyczce strzeleckiej został uwięziony bez spadochronu strzelec Flynn, któremu nie udało się już opuścić maszyny. Tymczasem tragedia w powietrzu trwała nadal...
...Flak (ostrzał artylerii przeciwlotniczej - przyp. aut.) nad celem był intensywny, celny i ciężki. Zasłona dymna zasłaniała cel aż do 40-50 sekund przed zrzutem bomb. Wtedy jednak bombardier ujrzał rafinerię i o 12:27 zwolniono bomby. Formacja nie odeszła znad celu jak planowano, gdyż samolot prowadzący został zestrzelony, a zastępca miał poważne uszkodzenia. Samolotem tym dowodził Fred Johnson z Tomem Moore jako drugim pilotem. Po zrzucie ładunku, Johnson opuścił formację ze względu na poważne podziurawienie instalacji paliwowej i hydraulicznej w komorze bombowej. Po dokonaniu przez załogę prowizorycznych napraw "Liberator" dołączył do szyku. Udało im się powrócić do bazy macierzystej. Podwozie do lądowania musiano wypuścić jednak ręcznie.
Drugim skrzydłowym Lokkera był Ernest Taft. Ich samolot dostał jako drugi w kolejności, wpadł w nurkowanie i eksplodował. Nie zauważono żadnych spadochronów. Później okazało się, że Taft i nawigator uratowali się. Według Tafta górny strzelec wyskoczył bez spadochronu - albo o nim zapomniał, albo wolał taką śmierć od spalenia się żywcem. Na niemieckim przesłuchaniu Taftowi powiedziano, że jego załoga została złapana przez niemieckich cywilów. Powiedziano mu też, że jego drugi pilot wydostał się z samolotu, ale nigdy go już nie ujrzał. Z raportów, do których po wojnie uzyskano dostęp wynika, że wielu lotników zostało zlinczowanych przez ludność. To może tłumaczyć, dlaczego Taft nie zobaczył już nikogo ze swojej załogi oprócz nawigatora i dlaczego później Niemcy przynieśli mu niektóre rzeczy osobiste jego kolegów.
Joseph Norman z drugim pilotem Bobem Willsem lecieli bezpośrednio za samolotem Lokkera. Przelatując przez kulę ognia po tamtej maszynie "zabrali" ze zniszczonego bombowca jego lewe podwozie. Z płonącą oponą wylądowało ono na nosie samolotu Normana. Lotnicy myśląc, że ich "Liberator" też dostał, zaczęli opuszczać samolot. Dwóm udało się to skutecznie zanim Norman odzyskał kontrolę nad załogą zapewniając, że panuje nad samolotem. Ich bombowiec także został trafiony i dymił z dwóch silników. Norman powiadomił resztę formacji przez radio, że skierowuje się nad najbliższe bezpieczne terytorium. Dotarł nad obszar kontrolowany przez Rosjan i po lądowaniu na lotnisku Mokre pod Zamościem powrócił do jednostki.
W samolocie prowadzącym drugi Dywizjon 465 Grupy flak przeciął kable do steru kierunku i nie można było zakręcić po zrzucie bomb. Z tego powodu cały dywizjon przeleciał przez główną zaporę ognia przeciwlotniczego. Pilotem tego "Liberatora" był Lubie Robinson. Ratować trzeba było nie tylko samolot, ale i ciężko rannego strzelca z dolnej wieżyczki. Ponieważ stalowe linki do mocowania bomb nie były już potrzebne, mechanik wykorzystał je i z pomocą kilku innych członków załogi na nowo połączyli odstrzelone linki sterownicze. W ten sposób odzyskano kontrolę nad sterem kierunku i bezpiecznie powrócono do bazy w Pantanella.
Inne samoloty były również trafione i miały na pokładach rannych. Zamieszanie zostało zwiększone przez trzy wrogie myśliwce, które zaatakowały z wysoka, z godziny szóstej. Strzelcy pokładowi zareagowali ogniem. Natychmiast pojawiły się "Mustangi" i odgoniły intruzów. Całe szczęście, że druga część 465 Grupy była nietknięta i odeszła znad celu według planu. Do niej dołączyły się później ocalałe samoloty z pierwszych dwóch dywizjonów. Droga do domu odbyła się według planu i pogoda była taka sama, jak podczas lotu w przeciwnym kierunku. Jeden z amerykańskich bombowców nie mógł dolecieć do bazy i jego załoga wyskoczyła na spadochronach. Pozostałe 18 "Liberatorów" wylądowało o 16:30.
Alfred Konieczny w książce "Śląsk a wojna powietrzna lat 1940-1944" pisze o efektach nalotu. Sporządzone zdjęcia uderzeń bombowych wykazały w Kędzierzynie bezpośrednie trafienia w komory uwodorniania, budynki injektorni i kompresowni z dwiema eksplozjami w tym ostatnim. Zidentyfikowano ponadto uderzenia tuż obok kotłowni i cystern, które spowodowały pożary. Widoczne też były liczne trafienia w inne instalacje fabryczne oraz w przyległe mieszkania robotnicze i ich okolice. Północny węzeł kolejowy w zachodniej części rafinerii został przecięty serią bomb, uszkodzone zostały też bocznice magazynowe w zachodniej części rafinerii. Meldunek sztabu Luftwaffe zawiera tylko lakoniczną wzmiankę: "...w Kędzierzynie średnie, w Blachowni lekkie szkody, Zdzieszowice nie zostały trafione". Straty Amerykanów wyniosły tego dnia 16 bombowców B-24 "Liberator" (w tym cztery maszyny 465 Grupy) i dwa myśliwce P-51 "Mustang".
Nalotów USAAF na zakłady paliwowe na Śląsku było kilkanaście. To właśnie po nich w Beskidach do dziś znajduje się resztki amerykańskich samolotów. Przykładem niech będzie wystawa p. Krausa w Muzeum Ziemi Wadowickiej w Wadowicach upamiętniająca jedną z załóg USAAF. Czy ktoś z Czytelników zna osoby, które pamiętają te naloty lub wiedzą o miejscach upadku zestrzelonych maszyn?
Powrót >>
Samolot płk. Lokkera w momencie eksplozji nad Blachownią Śląską.
(zdjęcie via James Althoff)
Zakłady IG Farben w Kędzierzynie (Blechhammer South) miały opinię jednego z najzacieklej bronionych obiektów. Fabryka ta była jednym z celów położonych najbardziej w głębi hitlerowskiego terytorium i tylko 15 Armia Powietrzna USA działająca z Włoch była w stanie go dosięgnąć. Samoloty amerykańskie pojawiały się tam kilkanaście razy w 1944 roku, realizując priorytet niszczenia przemysłu paliwowego III Rzeszy. 20 listopada 1944 roku dowództwo Armii zdecydowało się wysłać nad Blechhammer South ponad pięćset bombowców B-17 "Flying Fortress" i B-24 "Liberator". Eskortę stanowiło prawie trzysta myśliwców P-38 "Lightning" oraz P-51 "Mustang". Taki nalot miał zadać istotne uszkodzenia instalacjom przemysłowym, które nie ucierpiały podczas poprzednich misji. Z powodu złej pogody do celu dotarła jednak tylko jedna trzecia bombowców.
B-24 o nazwie "Blue I" miał tamtego dnia załogę większą niż zwykle. Jego zadanie polegało na prowadzeniu całej Grupy, a tym samym całego Skrzydła Bombowego. Dowódcą tego "Liberatora" był Lt. Col. Clarence "Jack" Lokker, dowódca 781 Dywizjonu 465 Grupy Bombowej. Razem z nim na pokładzie znaleźli się: Capt. Milton Duckworth - drugi pilot, Lt. Joseph Kutger - nawigator Skrzydła, Lt. Joseph Whalen - operator radaru, Lt. Robert Hockman - bombardier, Lt. Grosvenor Rice - nawigator, Sgt. James Bourne - strzelec boczny, Sgt. Jack Rabkin - strzelec górny, Sgt. Paul Flynn - strzelec ogonowy, Sgt. Edmund Miosky - radiooperator i Sgt. Lee Billings - mechanik.
Płk. Clarence Lokker na wieży kontrolnej bazy Pantanella we Włoszech.
(zdjęcie/photo: Frank Ambrose via James Althoff))
Nazwa "Blue I" była raczej oznaczeniem taktycznym niż nazwą własną, ponieważ pod koniec 1944 roku w 15 Armii Powietrznej podzielono każdą Grupę Bombową na dwie części: czerwoną "Red" i niebieską "Blue". Ta druga, lepiej wyposażona w elektronikę miała być przeznaczona do nalotów na cele położone daleko i do bombardowania przy złej pogodzie. Jeśli Grupa danego dnia musiała być podzielona, grupa "czerwona" latała w lepszych warunkach pogodowych i na bliżej położone cele. Stąd być może nazwa samolotu "Blue I" - prowadzący grupę niebieską. Samolot prowadzący szyk miał dodatkową obsadę, zwykle w postaci nawigatora i bombardiera Grupy bądź Skrzydła. Pilot był jednocześnie dowódcą prowadzonej formacji. Maszyny te w miejsce dolnej wieżyczki strzeleckiej miały zainstalowany radar pomocny w bombardowaniu bez widoczności celu.
Consolidated B-24 "Liberator" 465 Grupy Bombowej w drodze nad cel. W miejscu dolnej wieżyczki strzeleckiej widać osłonę radaru.
(zdjęcie via Internet)
20 listopada 1944 roku samoloty 465 Grupy Bombowej wystartowały o 7:42. Strumień bombowców 15 Armii Powietrznej uformował się na pułapie 5000 stóp i przyjął kurs na cele o 8:41. Chmury zasłaniały ziemię przez cały lot. Do końca nie było pewności, czy cel uda się zbombardować. Już nad I.P. (Initial Point - punkt rozpoczynający nalot - przyp. aut.), nadal nie widząc celu i mając uszkodzony radar, zdecydowano się zbombardować cel alternatywny. Właśnie w tym momencie chmury zaczęły się przerzedzać odsłaniając obiekt nalotu. Ponieważ formacja zeszła już z kursu, zdecydowano się zakręcić o 270 stopni, aby powrócić nad I.P. Col. Lokker zdecydował także o wzniesieniu się z 22000 na 23000 stóp, aby wydostać się z ciężkiego ostrzału artylerii przeciwlotniczej. Lecąca z tyłu 464 Grupa Bombowa została powiadomiona o zmianie.
Następne wydarzenia potoczyły się bardzo szybko. Tuż przed zrzutem bomb samolot Col. Lokkera otrzymał bezpośrednie trafienie między silnikiem nr 2 i kadłubem. Skrzydło zaczęło odpadać, a bombowiec momentalnie ogarnęły płomienie. Ten właśnie moment został uwieczniony na tytułowym zdjęciu.
W kabinie "Liberatora", za drugim pilotem, plecami do kierunku lotu siedział Whalen. Obok niego, za pilotem, twarzą do kierunku lotu, pełnił służbę Kutger przy aparaturze radionawigacyjnej. Kutger wiedział, że samolot jest śmiertelnie ranny, gdyż widział przez okienko odpadające skrzydło. Wiedział też, że ma dwie albo trzy sekundy na uratowanie się. Powiedział Whalenowi, żeby uciekał, ale tamten był ranny lub nawet zabity przez flak, gdyż w jego oczach nie było widać żadnej reakcji. Kutger chwycił prawą ręką spadochron, a lewą pociągnął dźwignię zrzutu bomb. Natychmiast potem dał nura w komorę bombową próbując założyć spadochron. Spadał przez 20000 stóp zanim mu się to udało. Pociągnął za rączkę i po kilku wahnięciach na rozwiniętej czaszy uderzył w ziemię. Był prawie pewien, że nikt inny z bombowca się nie wydostał.
Tymczasem pułkownik Lokker szybko zrezygnował z próby ratowania samolotu i wyskoczył z górnego włazu. Rabkin, w górnej wieżyczce, odrzucił siedzenie i właśnie z niej wypadał, gdy samolot przewrócił się i lotnik wpadł do wieżyczki z powrotem. Na pewno nie wydostał się z niej przed eksplozją i zginał w płomieniach. Duckworth próbował wydostać się przez boczne okienko, ale z powodu wirowania samolotu nie mógł tego zrobić. Przedostał się zatem do górnego włazu, chwycił rękami za lufy karabinów górnej wieżyczki i wyciągnął się na zewnątrz. Opuszczając bombowiec widział Hockmana i Rice'a nadal w dziobie spadającego "Liberatora". Hockman założył spadochron i wydostał się przez komorę przedniego podwozia. Rice nawigował z przedniej wieżyczki i nie miał na sobie spadochronu. Znalazł się w pułapce. Najprawdopodobniej zanik prądu uniemożliwił mu obrót wieży, żeby się z niej wydostać, albo nie miał już czasu na założenie spadochronu. Bourne, Billings i Miosky byli z tyłu samolotu, przy bocznych stanowiskach strzeleckich. Miosky'ego widziano po raz ostatni nad wyjściem ewakuacyjnym z założonym spadochronem. Eksplozja zapewne odrzuciła go od włazu i został uwięziony w kuli ognia.
Wybuch wyrzucił na zewnątrz Bourne'a i Billingsa. Nie pamiętają momentu opuszczenia bombowca, ale spadając odzyskali przytomność na tyle, aby otworzyć spadochrony i ujść z życiem. Obaj odnieśli rozległe oparzenia i obrażenia. Bourne przypomina sobie, że był obok bocznych stanowisk strzeleckich i chciał się dostać do tylnego strzelca. Nie mógł tego jednak zrobić ze względu na płomienie. Następnie pamięta, że został przyparty do sufitu, kiedy samolot zaczął wirować. Wybuch wyrzucił go na zewnątrz z częściowo rozdartym spadochronem i wychodzącymi z niego linkami. Próbował je upchnąć z powrotem, ale nie wie, kiedy pociągnął za rączkę. Cudem zachował świadomość, ponieważ był poważnie poparzony, stracił też oko, a przy lądowaniu złamał nogę. Wylądował w bombardowanej rafinerii i został od razu złapany. Umieszczono go na miesiąc w szpitalu w Blechhammer (Blachownia Śląska - przyp. aut.). Tuż przed wkroczeniem Rosjan przeniesiono go do szpitala w Bad Soden. Resztę wojny spędził na leczeniu ran i przeszczepianiu skóry. W tylnej wieżyczce strzeleckiej został uwięziony bez spadochronu strzelec Flynn, któremu nie udało się już opuścić maszyny. Tymczasem tragedia w powietrzu trwała nadal...
...Flak (ostrzał artylerii przeciwlotniczej - przyp. aut.) nad celem był intensywny, celny i ciężki. Zasłona dymna zasłaniała cel aż do 40-50 sekund przed zrzutem bomb. Wtedy jednak bombardier ujrzał rafinerię i o 12:27 zwolniono bomby. Formacja nie odeszła znad celu jak planowano, gdyż samolot prowadzący został zestrzelony, a zastępca miał poważne uszkodzenia. Samolotem tym dowodził Fred Johnson z Tomem Moore jako drugim pilotem. Po zrzucie ładunku, Johnson opuścił formację ze względu na poważne podziurawienie instalacji paliwowej i hydraulicznej w komorze bombowej. Po dokonaniu przez załogę prowizorycznych napraw "Liberator" dołączył do szyku. Udało im się powrócić do bazy macierzystej. Podwozie do lądowania musiano wypuścić jednak ręcznie.
Drugim skrzydłowym Lokkera był Ernest Taft. Ich samolot dostał jako drugi w kolejności, wpadł w nurkowanie i eksplodował. Nie zauważono żadnych spadochronów. Później okazało się, że Taft i nawigator uratowali się. Według Tafta górny strzelec wyskoczył bez spadochronu - albo o nim zapomniał, albo wolał taką śmierć od spalenia się żywcem. Na niemieckim przesłuchaniu Taftowi powiedziano, że jego załoga została złapana przez niemieckich cywilów. Powiedziano mu też, że jego drugi pilot wydostał się z samolotu, ale nigdy go już nie ujrzał. Z raportów, do których po wojnie uzyskano dostęp wynika, że wielu lotników zostało zlinczowanych przez ludność. To może tłumaczyć, dlaczego Taft nie zobaczył już nikogo ze swojej załogi oprócz nawigatora i dlaczego później Niemcy przynieśli mu niektóre rzeczy osobiste jego kolegów.
Joseph Norman z drugim pilotem Bobem Willsem lecieli bezpośrednio za samolotem Lokkera. Przelatując przez kulę ognia po tamtej maszynie "zabrali" ze zniszczonego bombowca jego lewe podwozie. Z płonącą oponą wylądowało ono na nosie samolotu Normana. Lotnicy myśląc, że ich "Liberator" też dostał, zaczęli opuszczać samolot. Dwóm udało się to skutecznie zanim Norman odzyskał kontrolę nad załogą zapewniając, że panuje nad samolotem. Ich bombowiec także został trafiony i dymił z dwóch silników. Norman powiadomił resztę formacji przez radio, że skierowuje się nad najbliższe bezpieczne terytorium. Dotarł nad obszar kontrolowany przez Rosjan i po lądowaniu na lotnisku Mokre pod Zamościem powrócił do jednostki.
W samolocie prowadzącym drugi Dywizjon 465 Grupy flak przeciął kable do steru kierunku i nie można było zakręcić po zrzucie bomb. Z tego powodu cały dywizjon przeleciał przez główną zaporę ognia przeciwlotniczego. Pilotem tego "Liberatora" był Lubie Robinson. Ratować trzeba było nie tylko samolot, ale i ciężko rannego strzelca z dolnej wieżyczki. Ponieważ stalowe linki do mocowania bomb nie były już potrzebne, mechanik wykorzystał je i z pomocą kilku innych członków załogi na nowo połączyli odstrzelone linki sterownicze. W ten sposób odzyskano kontrolę nad sterem kierunku i bezpiecznie powrócono do bazy w Pantanella.
Inne samoloty były również trafione i miały na pokładach rannych. Zamieszanie zostało zwiększone przez trzy wrogie myśliwce, które zaatakowały z wysoka, z godziny szóstej. Strzelcy pokładowi zareagowali ogniem. Natychmiast pojawiły się "Mustangi" i odgoniły intruzów. Całe szczęście, że druga część 465 Grupy była nietknięta i odeszła znad celu według planu. Do niej dołączyły się później ocalałe samoloty z pierwszych dwóch dywizjonów. Droga do domu odbyła się według planu i pogoda była taka sama, jak podczas lotu w przeciwnym kierunku. Jeden z amerykańskich bombowców nie mógł dolecieć do bazy i jego załoga wyskoczyła na spadochronach. Pozostałe 18 "Liberatorów" wylądowało o 16:30.
Alfred Konieczny w książce "Śląsk a wojna powietrzna lat 1940-1944" pisze o efektach nalotu. Sporządzone zdjęcia uderzeń bombowych wykazały w Kędzierzynie bezpośrednie trafienia w komory uwodorniania, budynki injektorni i kompresowni z dwiema eksplozjami w tym ostatnim. Zidentyfikowano ponadto uderzenia tuż obok kotłowni i cystern, które spowodowały pożary. Widoczne też były liczne trafienia w inne instalacje fabryczne oraz w przyległe mieszkania robotnicze i ich okolice. Północny węzeł kolejowy w zachodniej części rafinerii został przecięty serią bomb, uszkodzone zostały też bocznice magazynowe w zachodniej części rafinerii. Meldunek sztabu Luftwaffe zawiera tylko lakoniczną wzmiankę: "...w Kędzierzynie średnie, w Blachowni lekkie szkody, Zdzieszowice nie zostały trafione". Straty Amerykanów wyniosły tego dnia 16 bombowców B-24 "Liberator" (w tym cztery maszyny 465 Grupy) i dwa myśliwce P-51 "Mustang".
Nalotów USAAF na zakłady paliwowe na Śląsku było kilkanaście. To właśnie po nich w Beskidach do dziś znajduje się resztki amerykańskich samolotów. Przykładem niech będzie wystawa p. Krausa w Muzeum Ziemi Wadowickiej w Wadowicach upamiętniająca jedną z załóg USAAF. Czy ktoś z Czytelników zna osoby, które pamiętają te naloty lub wiedzą o miejscach upadku zestrzelonych maszyn?