Artykuły / Lubartowskie Mustangi

Sz. Serwatka | Przegląd Lotniczy nr 9/1998
Przez wiele lat od zakończenia wojny przyjmowaliśmy za naturalne, że walki powietrzne na polskim niebie toczyły się w Wojnie Obronnej 1939 roku i podczas wyzwalania kraju przez Armię Czerwoną. Wiele osób pasjonowało (i pasjonuje) się starciami między RAF, USAAF i Luftwaffe na froncie zachodnim. Widok "Mustanga", "Lightninga", Latającej Fortecy czy "Liberatora" zachwyca i pobudza fantazję... Szkoda, że to wszystko działo się tak daleko, chciałoby się rzec.

A jednak wcale nie musimy tak myśleć. W zadziwiająco wielu miejscach w Polsce można spotkać się z wspomnieniami o srebrnych czterosilnikowych maszynach oraz odnaleźć w gospodarstwach dziwne metalowe elementy. Nie, nie, to wcale nie ostateczne potwierdzenie istnienia Obcych czy ślady tajnych broni Hitlera... Te fragmenty historii potwierdzają, że Polska była terenem działań (i strat) także amerykańskiego lotnictwa. Praktycznie nieznanymi faktami są intensywne naloty na przemysł paliwowy na Śląsku i w okolicach Szczecina. Zainteresowaniem (i bombami) zostały też obdarzone m.in. fabryki lotnicze w Żarach, Poznaniu i Malborku.

Polska była też terenem działań w ramach operacji wahadłowych, gdzie Amerykanie bombardowali cele w głębi Niemiec i lądowali w bazach na Ukrainie. Celem jednej z tych misji, która odbyła się 6 sierpnia 1944 roku, były fabryki samolotów w Gdyni i Rumii. Nalotu dokonało 75 B-17 Latających Fortec z 95 i 390 Grup Bombowych. Do eskorty przydzielono trzy Grupy Myśliwskie na samolotach P-51 "Mustang". Dwie z nich (55 i 339 Fighter Group) towarzyszyły bombowcom od Cuxhaven (na wybrzeżu Niemiec nad M. Północnym) do rejonu celu i z powrotem do Muritz (koło Rostocku). Była to do tej pory najdłuższa wyprawa tych jednostek: 1592 mile i 6 godzin 35 minut lotu. Ostatnia Grupa, 357 FG wystartowała o 9:30, spotkała się z Fortecami o 12:50 koło Łeby. Starła się z Luftwaffe nad Zatoką Gdańską i na północ od Brześcia niszcząc dwa samoloty wroga bez strat własnych. Eskortę zakończono o 16:30 10 mil na wschód od Kijowa i wylądowano w bazie o 17:00.

Robert M. Littlefield, weteran 55 Grupy Myśliwskiej i właściciel zamieszczonego niżej zdjęcia, był uczestnikiem omawianej akcji na Gdynię. Wspomina, że siedzenie w kabinie "Mustanga" przez 7 godzin bez przerwy to poważne wyzwanie nawet dla 22-latka, jakim był wtedy. Z osób obecnych na zdjęciu nad Gdańskiem pojawili się także Robert Rosenburgh, Arthur Thorsen, Robert Callaghan oraz David Jewell.


Piloci 38th Fighter Squadron, 55th Fighter Group, 8th Air Force. Od lewej przy samolocie myśliwskim North American P-51D-5-NA "Mustang": Robert Rosenburgh, Eugene Holderman, Arthur Thorsen, Robert Littlefield, Robert Callaghan, William M. Lewis Jr., David Jewell. Zdjęcie zrobione w lipcu 1944 roku w bazie Wormingford w hrabstwie Essex w Wielkiej Brytanii.
(zdjęcie: via Robert M. Littlefield)


Temu ostatniemu było pisane nie wrócić razem z całością Grupy do Anglii. Razem ze swoim prowadzącym powiedli swoje "Mustangi" do... Lubartowa. Jewell tak wspomina swą polską przygodę: "Wkrótce po tym, jak bombowce zakończyły nalot, samolot mojego prowadzącego, porucznika Shermana, zaczął mieć kłopoty z silnikiem. Na odprawie powiedziano nam, że 8 Armia Powietrzna ma lotnisko w Rosji koło Kijowa dla lądowań awaryjnych. Jeśli pilot uważał, że nie dociągnie do Anglii, powinien skontaktować się z tą bazą przez radio. Wtedy podano by mu kierunek na lotnisko. Wywoływaliśmy tę bazę kilkakrotnie, lecz bez skutku. Lecieliśmy w kierunku południowo-wschodnim i wkrótce zobaczyliśmy Warszawę. Płonęła, a dym był widoczny z wielu mil (od sześciu dni trwało Powstanie Warszawskie - przyp. autora).

Wkrótce po tym, jak przelecieliśmy nad Warszawą, pojawiło się kilka rosyjskich myśliwców i zrównały się z nami w ciasnym szyku. Dali znaki rękami, że musimy lądować. Polecieliśmy za nimi na małe lotnisko położone obok miasteczka Lubartów. Rosjanie dokonywali stamtąd ataków naziemnych wspierając swoje wojska walczące w pobliżu. Każdy samolot startował po kilka razy dziennie. Niektóre z nich to były Jaki.


Dawid Jewell - pilot 38th Fighter Squadron i autor cytowanych wspomnień.
(zdjęcie: via David Jewell)


Nikt w bazie nie mówił po angielsku, a my nie mówiliśmy ani po rosyjsku, ani po polsku - tak więc komunikacja była znacznie utrudniona. Traktowano nas dobrze. Zaopatrzenie Rosjan nie było bardzo dobre i żywili się tym co zarekwirowali od Polaków. Mieli natomiast pod dostatkiem wódki, którą chętnie się dzielili z Shermanem i mną.

Byliśmy w Lubartowie przez tydzień i w końcu do naszej kijowskiej bazy dotarła wiadomość, że potrzebujemy pomocy. Przybył samolot z mechanikami i naprawił samolot Shermana. Wtedy odlecieliśmy do bazy w Piriatyniu, która znajdowała się 50 mil na wschód od Kijowa. Kiedy byliśmy w Polsce, Rosjanie przydzielili nam oficera, żeby miał nas na oku. Był dla nas bardzo miły i cieszyliśmy się wzajemnym uznaniem. Kiedy mieliśmy odlecieć, wręczył mi swoje zdjęcie, a ja zrewanżowałem się moim lotniczym zegarkiem na rękę.

Samolot porucznika Shermana nie nadawał się do wykonania lotu do Anglii. Jego pilot wrócił więc do bazy macierzystej na pokładzie bombowca właśnie naprawionego w Piriatyniu. Mnie nie uśmiechało się lecieć samemu przez całe wrogie terytorium i nad Morzem Północnym. Wybrałem zatem lot na południowy zachód, przez Jugosławię i Włochy. Tam nabrałem paliwa i skierowałem się przez Francję do Anglii. Do macierzystej bazy mojej jednostki dotarłem 26 sierpnia 1944."



David Jewell i jego mechanik stoją przed myśliwcem North American P-51 "Mustang" o imieniu własnym "Miss Boomerang Margie".
(zdjęcie: via David Jewell)


Oto historia "lubartowskich Mustangów". Ciekaw jestem, czy żyją jeszcze polscy świadkowie nalotu na Gdynię i pobytu amerykańskich lotników w Lubartowie ? Może ktoś zna inne przypadki lądowania amerykańskich maszyn w Polsce?
Powrót >>