Publikacje
Artykuły / Bezzałogowe lądowanie
Sz. Serwatka | Przegląd Lotniczy nr 7/1998
Moje zainteresowanie amerykańskimi lądowaniami w Polsce zaczęło się przypadkowo. Pewnego razu po raz kolejny przeglądałem wrześniowy numeru czasopisma "Fly Past" z 1996 roku. Nagle wśród listów do redakcji ujrzałem zdjęcie Latającej Fortecy B-17, a towarzyszący mu list sugerował jako miejsce lądowania... Białą Podlaską ! Gdzie amerykański bombowiec, a gdzie Biała Podlaska ?! Nie mogłem tego tak zostawić.
Kluczem do zagadki okazały się widoczne na ogonie oznaczenia samolotu: "Y" w białym kwadracie oraz "4". Wskazywały one na 301 Grupę Bombową działającą z Włoch. Liczba "46407" to pięć ostatnich cyfr numeru seryjnego 44-6407. Takie informacje uzyskałem z Muzeum Sił Lotniczych Stanów Zjednoczonych w Wright-Patterson AFB, dokąd trafiłem po długich poszukiwaniach. Ciekawość moja rosła. Oczekiwałem niesamowitej historii, ale że będzie tak wyjątkowa, tego nie byłem stanie przewidzieć.
Poprzez adres do stowarzyszenia 301 Grupy (znaleziony przez Internet) poznałem listę załogi i bardzo ogólne informacje o okolicznościach ostatniego lotu B-17. Pewnego dnia nadszedł list, w którym przeczytałem: "...byłem członkiem załogi B-17 #44-6407 w czasie, gdy została stracona w Polsce 14 marca 1945... Po ponad pięćdziesięciu latach zastanawiania się, co stało się z naszym samolotem, po tym jak pilot włączył autopilota i cała załoga wyskoczyła, niesamowitym było dowiedzieć się o jej losie...". Autorem listu był Harold Whitbeck, strzelec ogonowy. Oto znalazł się świadek wydarzeń sprzed pięćdziesięciu trzech lat ! Nieco później dostałem list od Vince'a Gamala, którego adres odszukałem przez Internet.
W tym momencie pojawił się też najbardziej niesamowity wątek historii. CAŁA załoga wyskoczyła, a bombowiec na zdjęciu wykonał całkiem niezłe lądowanie "na brzuchu". SAM, bez udziału człowieka. Nie zdziwiłbym się, jeśli byłoby to pierwsze udokumentowane lądowanie samolotu w wykonaniu automatycznego pilota. Teraz pytanie: skąd lecieli Amerykanie, gdzie wyskoczyli, gdzie B-17 zakończyła lot?
Raport z USA na cel wskazywał instalacje kolejowe w Komaron w Jugosławii. Nalot był przeprowadzony jako wsparcie ofensywy Rosjan, a cel był około 20 mil od linii frontu. Kłopot w tym, że nie udało się znaleźć takiej miejscowości, a znad Jugosławii lepiej wrócić do Włoch, niż ryzykować lot do Polski. Przeczucie mówiło, że cel musiał znajdować się bliżej naszego kraju. Razem z badaczem tej samej historii z Anglii znaleźliśmy podobnie brzmiące miejsce: Komarom (Komarno) na Węgrzech. Nie mieliśmy całkowitej pewności, ale wszystko do siebie pasowało: punkt strategiczny (przeprawa przez Dunaj), Rosjanie walczyli wtedy na Węgrzech, blisko do Polski, nazwa prawie taka sama, a Amerykanie często mylili kraje w swoich raportach (np. Rostock, Poland). Z pomocą przyszli koledzy zajmujący się amerykańskimi stratami na Węgrzech. Potwierdzili oni, na podstawie chronologii działań USAAF, że 14 marca 1945 roku było bombardowane Komarom. Miejscowość ta została zajęta przez Rosjan dwa tygodnie później.
14 marca 1945 Piętnasta Armia Powietrzna USA wysłała 858 bombowców nad cele w Austrii, Jugosławii i na Węgrzech. Jednym z tych samolotów była Latająca Forteca nr 44-6407, należąca do 32 Dywizjonu 301 Grupy Bombowej. Na jej pokładzie znaleźli się: pilot Walter Podasek, drugi pilot Blain, nawigator Blair, bombardier Londny, mechanik Franc Stemac, radiooperator Fred Rasmussen, strzelec dolny Verdon Orman, strzelcy boczni Alonzo Burnham i Vincent Gamal oraz Harold Whitbeck - strzelec ogonowy.
Załoga bombowca s/n 44-6407 "Miss Bella". Z przodu od lewej: Olson, Podasek, nieznany. Z tyłu od lewej stoją: Stemac, Whitbeck, Orman, Rasmussen, Gamal, Burnham.
Zdjęcie wykonane w lutym 1945 roku.
Maszyna miała nazwę własną, której fragment widoczny jest na zdjęciu poniżej: "Miss Bellav...". Niestety lotnicy, których znalazłem, nie pamiętają jej w ogóle. Trudno się dziwić, jeśli dla jednego była to pierwsza misja, a dla drugiego - druga. Poza tym wydaje się, że samolot ten nie należał do konkretnej załogi. W 15 Armii Powietrznej zdarzało się, że samoloty nie były na stałe przyporządkowane nawet do jednostek. Dla celów "szybkiej identyfikacji" przyjąłem więc nazwę "Miss Bella".
Boeing B-17G-50-DL "Flying Fortress" s/n 44-6407 "Miss Bella" - fragment przodu kadłuba.
Jest to powiększony wycinek zdjęcia umieszczonego niżej. Wyraźnie widoczny napis "Miss Bellav...".
Oto, co opowiada Harold Whitbeck: "Nad celem napotkaliśmy silny ostrzał artylerii przeciwlotniczej. Z oddali wyglądało to bardzo niewinnie - bezgłośne obłoczki czarnego dymu. Niewinność skończyła się, kiedy zostaliśmy trafieni. Chwila, kiedy nas dostali, była oczywista. Flaku nie słychać, dopóki nie uszkodzi twojego samolotu. Huk był duży i samolot od razu zaczął zachowywać się bardzo niestabilnie. Silnik numer 1 nie nadawał się już do niczego, 2 oraz 3 były uszkodzone i straciły dużo mocy, a nr 4 był na szczęście nienaruszony. Dostaliśmy także trochę odłamków w nos, z którego coś odpadało co jakiś czas. Te informacje zostały przekazane strzelcom w tyle samolotu przez mechanika, bombardiera i pilotów. Lot uszkodzoną maszyną był dla nas bardzo nerwowy. Baliśmy się, że wybuchnie pożar albo nastąpi eksplozja. Gdyby silniki 2 i 3 zawiodły zupełnie, nie mielibyśmy szans na uniknięcie niewoli.
Podczas odprawy powiedziano nam, gdzie znajdują się linie frontu. Oczywiście wątpliwym było, czy uda nam się je zobaczyć lub zidentyfikować. Bardziej więc kierując się własnym wyczuciem stwierdziliśmy w pewnym momencie, że jesteśmy nad terenem będącym już w rękach rosyjskich. Był już na to najwyższy czas. Samolot coraz bardziej wymykał się spod kontroli i dalszy lot stawał się niebezpieczny. Pilot wydał rozkaz przygotowania się do opuszczenia samolotu. Kiedy byliśmy na wysokości 1500-1800 stóp (500-600 metrów), zaczęliśmy skakać. Najpierw strzelcy z tyłu samolotu, ja jako ostatni z nich. 10 sekund później wyskoczyli oficerowie. Pilot opuścił "Miss Bellę" na końcu."
Skok z Fortecy był dla Vincenta Gamala nie lada przeżyciem: "Tak naprawdę nie wiedziałem, co należało robić i pewnie zrobiłem to źle. Dałem nura głową w dół jakbym skakał z trampoliny. Nasze spadochrony opadały wystarczająco szybko, żeby uniknąć kul z ziemi, ale niewystarczająco wolno, by uniknąć urazów nóg. Wylądowaliśmy rozproszeni w pagórkowatym terenie. Pamiętam nazwę MISLENEECHA (Myślenice ? - przyp. autora), ale nie jestem jej pewien. Sowieci nie byli w stanie zrozumieć, jak mogliśmy opuścić naszą B-17 i nie bać się sądu wojskowego po powrocie. Kiedy po paru dniach Rosjanie potwierdzili naszą tożsamość, dostaliśmy sowieckiego oficera w randze majora jako opiekuna. Dostaliśmy również kwatery i przydział 100 rosyjskich papierosów dziennie. Przebywaliśmy na lotnisku w Krakowie i mogliśmy codziennie zwiedzać miasto w towarzystwie naszego Rosjanina. Miałem wtedy 20 lat. Pobyt w Krakowie był dla mnie niewiarygodnym przeżyciem. Spotykałem i rozmawiałem z wieloma dzielnymi i nadzwyczajnymi Polakami. Ich opowieści pozostawiły niezatarte wspomnienia. Tyle co się od nich dowiedziałem o ludziach, polityce i rządach, większość z nas nie ma szansy poznać nawet w podeszłym wieku."
Strzelcy bombowca s/n 44-6407 "Miss Bella". Od lewej Harold Whitbeck i Alonzo Burnham przy ogonie swojego samolotu.
Zdjęcie wykonane we Włoszech.
Oddajmy głos Whitbeckowi: "Tuż po lądowaniu Rosjanie zebrali nas wszystkich i wsadzili do aresztu. Pokazywanie naszej flagi i uparcie powtarzane "Amerikanza" nic nie pomogło. Byliśmy bardzo oburzeni takim traktowaniem sojuszników. Pozostawaliśmy w niewoli przez parę dni. Na szczęście nasz pilot mówił po polsku i udało mu się załatwić nasze zwolnienie. Po odzyskaniu swobody dołączyliśmy do grupy Brytyjczyków i Kanadyjczyków. W drodze do Odessy korzystaliśmy z różnych środków transportu: kradzionymi rowerami, ciężarówkami, konno, pieszo, samolotem. Niektórzy dotarli do Odessy pojedynczo, niektórzy w parach bądź w większych grupach. Stamtąd zabrał nas statek, którym przez cieśninę Bosfor i Kretę dotarliśmy do Włoch."
Tymczasem "Miss Bella" poleciała dalej. Kapitan Podasek mógł wyskoczyć z bombowca, gdyż włączył autopilota przed opuszczeniem swego stanowiska. Po pozbyciu się załogi automatyczny pilot kontynuował lot i gdzieś w Polsce wykonał doskonałe lądowanie na brzuchu. Być może było to pierwsze w historii lądowanie samolotu dokonane przez maszynę bez udziału człowieka ? "Miss Bella", już na polu, została znaleziona i uwieczniona na zdjęciu przez ojca pana Michała Kuczewskiego. Do dziś nie wiadomo, gdzie i kiedy zostało wykonane to zdjęcie. Wysokie zboże sugeruje, że było to już w lecie 1945. Kuczewski senior, pracując wtedy w Lotniczych Warsztatach Doświadczalnych, dużo jeździł po Polsce i na pewno podczas jednego z takich wyjazdów zostało wykonane poniższe zdjęcie.
Boeing B-17G-50-DL "Flying Fortress" s/n 44-6407 "Miss Bella".
Zdjęcie wykonane po wylądowaniu samolotu gdzieś w Polsce. Co ciekawe, w tekście jest mowa o tym, że działał silnik nr 4, pierwszy stracił całą moc, a 2 i 3 częściowo. Na zdjęciu natomiast widać, że śmigła silników 2 i 4 były wyłączone podczas lądowania. Numeru trzeciego nie widać, bo jest za kadłubem. Jedynie śmigło silnika pierwszego jest urwane, co sugeruje, że było włączone podczas lądowania i dlatego odleciało. Na stateczniku pionowym widać oznakowanie 301st Bomb Group (symbol 'Y-and-4'), literę 'A' wskazującą na przynależność samolotu do 32nd Bomb Squadron oraz numer seryjny maszyny - 46407.
Pomimo tylko kilku misji na koncie Harold Whitbeck i Vince Gamal przeżyli podczas wojny wystarczająco dużo przygód. 20 kwietnia 1945 znaleźli się na pokładzie Latającej Fortecy "Princess O'Rourke". W dzień urodzin Hitlera 301 Grupa Bombowa miała bombardować instalacje kolejowe w Vipiteno w płn. Włoszech. "Princess O'Rourke" leciała w dolnym, lewym dywizjonie, który zwykle był szczególnie narażony na ostrzał artylerii przeciwlotniczej. Kiedy bombowiec został uszkodzony przez flak, pilot Robert Adams powiadomił dowódcę Grupy o zamiarze lądowania w Szwajcarii lub we Francji. Trafione zostały zbiorniki oleju dla silników pierwszego i czwartego, które musiały być wyłączone. Przy granicy austriacko-włoskiej, samolot odłączył się od formacji. Po drodze załoga pozbyła się bocznych karabinów i dolnej wieżyczki. Szwajcarskie myśliwce przechwyciły Fortecę i eskortowały do lotniska w Dübendorf. "Princess O'Rourke" była ostatnim samolotem amerykańskim lądującym w czasie wojny w kraju zegarków i mlecznej czekolady.
Harold Whitbeck ma dziś 78 lat, mieszka w stanie Oregon w USA. Chętnie przyjechałby zobaczyć miejsce ostatniego lądowania "Miss Bella". Niestety, nie jest ono dotychczas znane, choć nie ustaję w poszukiwaniach. Samolot raczej nie doleciał do Białej Podlaskiej. Jeśli lotnicy wyskoczyli w okolicach Myślenic, to samolot nie mógł przelecieć więcej jak około 30 km. Ograniczyłbym raczej teren poszukiwań do bliższych bądź dalszych okolic Krakowa. Gdyby z pomocą Czytelników udało się odnaleźć miejsca skoku załogi i lądowania samolotu, moglibyśmy ustalić pierwszy rekord długości lotu kierowanego automatycznie.
Powrót >>
Kluczem do zagadki okazały się widoczne na ogonie oznaczenia samolotu: "Y" w białym kwadracie oraz "4". Wskazywały one na 301 Grupę Bombową działającą z Włoch. Liczba "46407" to pięć ostatnich cyfr numeru seryjnego 44-6407. Takie informacje uzyskałem z Muzeum Sił Lotniczych Stanów Zjednoczonych w Wright-Patterson AFB, dokąd trafiłem po długich poszukiwaniach. Ciekawość moja rosła. Oczekiwałem niesamowitej historii, ale że będzie tak wyjątkowa, tego nie byłem stanie przewidzieć.
Poprzez adres do stowarzyszenia 301 Grupy (znaleziony przez Internet) poznałem listę załogi i bardzo ogólne informacje o okolicznościach ostatniego lotu B-17. Pewnego dnia nadszedł list, w którym przeczytałem: "...byłem członkiem załogi B-17 #44-6407 w czasie, gdy została stracona w Polsce 14 marca 1945... Po ponad pięćdziesięciu latach zastanawiania się, co stało się z naszym samolotem, po tym jak pilot włączył autopilota i cała załoga wyskoczyła, niesamowitym było dowiedzieć się o jej losie...". Autorem listu był Harold Whitbeck, strzelec ogonowy. Oto znalazł się świadek wydarzeń sprzed pięćdziesięciu trzech lat ! Nieco później dostałem list od Vince'a Gamala, którego adres odszukałem przez Internet.
W tym momencie pojawił się też najbardziej niesamowity wątek historii. CAŁA załoga wyskoczyła, a bombowiec na zdjęciu wykonał całkiem niezłe lądowanie "na brzuchu". SAM, bez udziału człowieka. Nie zdziwiłbym się, jeśli byłoby to pierwsze udokumentowane lądowanie samolotu w wykonaniu automatycznego pilota. Teraz pytanie: skąd lecieli Amerykanie, gdzie wyskoczyli, gdzie B-17 zakończyła lot?
Raport z USA na cel wskazywał instalacje kolejowe w Komaron w Jugosławii. Nalot był przeprowadzony jako wsparcie ofensywy Rosjan, a cel był około 20 mil od linii frontu. Kłopot w tym, że nie udało się znaleźć takiej miejscowości, a znad Jugosławii lepiej wrócić do Włoch, niż ryzykować lot do Polski. Przeczucie mówiło, że cel musiał znajdować się bliżej naszego kraju. Razem z badaczem tej samej historii z Anglii znaleźliśmy podobnie brzmiące miejsce: Komarom (Komarno) na Węgrzech. Nie mieliśmy całkowitej pewności, ale wszystko do siebie pasowało: punkt strategiczny (przeprawa przez Dunaj), Rosjanie walczyli wtedy na Węgrzech, blisko do Polski, nazwa prawie taka sama, a Amerykanie często mylili kraje w swoich raportach (np. Rostock, Poland). Z pomocą przyszli koledzy zajmujący się amerykańskimi stratami na Węgrzech. Potwierdzili oni, na podstawie chronologii działań USAAF, że 14 marca 1945 roku było bombardowane Komarom. Miejscowość ta została zajęta przez Rosjan dwa tygodnie później.
14 marca 1945 Piętnasta Armia Powietrzna USA wysłała 858 bombowców nad cele w Austrii, Jugosławii i na Węgrzech. Jednym z tych samolotów była Latająca Forteca nr 44-6407, należąca do 32 Dywizjonu 301 Grupy Bombowej. Na jej pokładzie znaleźli się: pilot Walter Podasek, drugi pilot Blain, nawigator Blair, bombardier Londny, mechanik Franc Stemac, radiooperator Fred Rasmussen, strzelec dolny Verdon Orman, strzelcy boczni Alonzo Burnham i Vincent Gamal oraz Harold Whitbeck - strzelec ogonowy.
Załoga bombowca s/n 44-6407 "Miss Bella". Z przodu od lewej: Olson, Podasek, nieznany. Z tyłu od lewej stoją: Stemac, Whitbeck, Orman, Rasmussen, Gamal, Burnham.
Zdjęcie wykonane w lutym 1945 roku.
Maszyna miała nazwę własną, której fragment widoczny jest na zdjęciu poniżej: "Miss Bellav...". Niestety lotnicy, których znalazłem, nie pamiętają jej w ogóle. Trudno się dziwić, jeśli dla jednego była to pierwsza misja, a dla drugiego - druga. Poza tym wydaje się, że samolot ten nie należał do konkretnej załogi. W 15 Armii Powietrznej zdarzało się, że samoloty nie były na stałe przyporządkowane nawet do jednostek. Dla celów "szybkiej identyfikacji" przyjąłem więc nazwę "Miss Bella".
Boeing B-17G-50-DL "Flying Fortress" s/n 44-6407 "Miss Bella" - fragment przodu kadłuba.
Jest to powiększony wycinek zdjęcia umieszczonego niżej. Wyraźnie widoczny napis "Miss Bellav...".
Oto, co opowiada Harold Whitbeck: "Nad celem napotkaliśmy silny ostrzał artylerii przeciwlotniczej. Z oddali wyglądało to bardzo niewinnie - bezgłośne obłoczki czarnego dymu. Niewinność skończyła się, kiedy zostaliśmy trafieni. Chwila, kiedy nas dostali, była oczywista. Flaku nie słychać, dopóki nie uszkodzi twojego samolotu. Huk był duży i samolot od razu zaczął zachowywać się bardzo niestabilnie. Silnik numer 1 nie nadawał się już do niczego, 2 oraz 3 były uszkodzone i straciły dużo mocy, a nr 4 był na szczęście nienaruszony. Dostaliśmy także trochę odłamków w nos, z którego coś odpadało co jakiś czas. Te informacje zostały przekazane strzelcom w tyle samolotu przez mechanika, bombardiera i pilotów. Lot uszkodzoną maszyną był dla nas bardzo nerwowy. Baliśmy się, że wybuchnie pożar albo nastąpi eksplozja. Gdyby silniki 2 i 3 zawiodły zupełnie, nie mielibyśmy szans na uniknięcie niewoli.
Podczas odprawy powiedziano nam, gdzie znajdują się linie frontu. Oczywiście wątpliwym było, czy uda nam się je zobaczyć lub zidentyfikować. Bardziej więc kierując się własnym wyczuciem stwierdziliśmy w pewnym momencie, że jesteśmy nad terenem będącym już w rękach rosyjskich. Był już na to najwyższy czas. Samolot coraz bardziej wymykał się spod kontroli i dalszy lot stawał się niebezpieczny. Pilot wydał rozkaz przygotowania się do opuszczenia samolotu. Kiedy byliśmy na wysokości 1500-1800 stóp (500-600 metrów), zaczęliśmy skakać. Najpierw strzelcy z tyłu samolotu, ja jako ostatni z nich. 10 sekund później wyskoczyli oficerowie. Pilot opuścił "Miss Bellę" na końcu."
Skok z Fortecy był dla Vincenta Gamala nie lada przeżyciem: "Tak naprawdę nie wiedziałem, co należało robić i pewnie zrobiłem to źle. Dałem nura głową w dół jakbym skakał z trampoliny. Nasze spadochrony opadały wystarczająco szybko, żeby uniknąć kul z ziemi, ale niewystarczająco wolno, by uniknąć urazów nóg. Wylądowaliśmy rozproszeni w pagórkowatym terenie. Pamiętam nazwę MISLENEECHA (Myślenice ? - przyp. autora), ale nie jestem jej pewien. Sowieci nie byli w stanie zrozumieć, jak mogliśmy opuścić naszą B-17 i nie bać się sądu wojskowego po powrocie. Kiedy po paru dniach Rosjanie potwierdzili naszą tożsamość, dostaliśmy sowieckiego oficera w randze majora jako opiekuna. Dostaliśmy również kwatery i przydział 100 rosyjskich papierosów dziennie. Przebywaliśmy na lotnisku w Krakowie i mogliśmy codziennie zwiedzać miasto w towarzystwie naszego Rosjanina. Miałem wtedy 20 lat. Pobyt w Krakowie był dla mnie niewiarygodnym przeżyciem. Spotykałem i rozmawiałem z wieloma dzielnymi i nadzwyczajnymi Polakami. Ich opowieści pozostawiły niezatarte wspomnienia. Tyle co się od nich dowiedziałem o ludziach, polityce i rządach, większość z nas nie ma szansy poznać nawet w podeszłym wieku."
Strzelcy bombowca s/n 44-6407 "Miss Bella". Od lewej Harold Whitbeck i Alonzo Burnham przy ogonie swojego samolotu.
Zdjęcie wykonane we Włoszech.
Oddajmy głos Whitbeckowi: "Tuż po lądowaniu Rosjanie zebrali nas wszystkich i wsadzili do aresztu. Pokazywanie naszej flagi i uparcie powtarzane "Amerikanza" nic nie pomogło. Byliśmy bardzo oburzeni takim traktowaniem sojuszników. Pozostawaliśmy w niewoli przez parę dni. Na szczęście nasz pilot mówił po polsku i udało mu się załatwić nasze zwolnienie. Po odzyskaniu swobody dołączyliśmy do grupy Brytyjczyków i Kanadyjczyków. W drodze do Odessy korzystaliśmy z różnych środków transportu: kradzionymi rowerami, ciężarówkami, konno, pieszo, samolotem. Niektórzy dotarli do Odessy pojedynczo, niektórzy w parach bądź w większych grupach. Stamtąd zabrał nas statek, którym przez cieśninę Bosfor i Kretę dotarliśmy do Włoch."
Tymczasem "Miss Bella" poleciała dalej. Kapitan Podasek mógł wyskoczyć z bombowca, gdyż włączył autopilota przed opuszczeniem swego stanowiska. Po pozbyciu się załogi automatyczny pilot kontynuował lot i gdzieś w Polsce wykonał doskonałe lądowanie na brzuchu. Być może było to pierwsze w historii lądowanie samolotu dokonane przez maszynę bez udziału człowieka ? "Miss Bella", już na polu, została znaleziona i uwieczniona na zdjęciu przez ojca pana Michała Kuczewskiego. Do dziś nie wiadomo, gdzie i kiedy zostało wykonane to zdjęcie. Wysokie zboże sugeruje, że było to już w lecie 1945. Kuczewski senior, pracując wtedy w Lotniczych Warsztatach Doświadczalnych, dużo jeździł po Polsce i na pewno podczas jednego z takich wyjazdów zostało wykonane poniższe zdjęcie.
Boeing B-17G-50-DL "Flying Fortress" s/n 44-6407 "Miss Bella".
Zdjęcie wykonane po wylądowaniu samolotu gdzieś w Polsce. Co ciekawe, w tekście jest mowa o tym, że działał silnik nr 4, pierwszy stracił całą moc, a 2 i 3 częściowo. Na zdjęciu natomiast widać, że śmigła silników 2 i 4 były wyłączone podczas lądowania. Numeru trzeciego nie widać, bo jest za kadłubem. Jedynie śmigło silnika pierwszego jest urwane, co sugeruje, że było włączone podczas lądowania i dlatego odleciało. Na stateczniku pionowym widać oznakowanie 301st Bomb Group (symbol 'Y-and-4'), literę 'A' wskazującą na przynależność samolotu do 32nd Bomb Squadron oraz numer seryjny maszyny - 46407.
Pomimo tylko kilku misji na koncie Harold Whitbeck i Vince Gamal przeżyli podczas wojny wystarczająco dużo przygód. 20 kwietnia 1945 znaleźli się na pokładzie Latającej Fortecy "Princess O'Rourke". W dzień urodzin Hitlera 301 Grupa Bombowa miała bombardować instalacje kolejowe w Vipiteno w płn. Włoszech. "Princess O'Rourke" leciała w dolnym, lewym dywizjonie, który zwykle był szczególnie narażony na ostrzał artylerii przeciwlotniczej. Kiedy bombowiec został uszkodzony przez flak, pilot Robert Adams powiadomił dowódcę Grupy o zamiarze lądowania w Szwajcarii lub we Francji. Trafione zostały zbiorniki oleju dla silników pierwszego i czwartego, które musiały być wyłączone. Przy granicy austriacko-włoskiej, samolot odłączył się od formacji. Po drodze załoga pozbyła się bocznych karabinów i dolnej wieżyczki. Szwajcarskie myśliwce przechwyciły Fortecę i eskortowały do lotniska w Dübendorf. "Princess O'Rourke" była ostatnim samolotem amerykańskim lądującym w czasie wojny w kraju zegarków i mlecznej czekolady.
Harold Whitbeck ma dziś 78 lat, mieszka w stanie Oregon w USA. Chętnie przyjechałby zobaczyć miejsce ostatniego lądowania "Miss Bella". Niestety, nie jest ono dotychczas znane, choć nie ustaję w poszukiwaniach. Samolot raczej nie doleciał do Białej Podlaskiej. Jeśli lotnicy wyskoczyli w okolicach Myślenic, to samolot nie mógł przelecieć więcej jak około 30 km. Ograniczyłbym raczej teren poszukiwań do bliższych bądź dalszych okolic Krakowa. Gdyby z pomocą Czytelników udało się odnaleźć miejsca skoku załogi i lądowania samolotu, moglibyśmy ustalić pierwszy rekord długości lotu kierowanego automatycznie.