Artykuły / Śladami porucznika Ryana

Sz. Serwatka | AeroPlan nr 1/2002
Pomimo przejścia w nowe tysiąclecie i upływu 56 lat od zakończenia II Wojny Światowej, jej echa wciąż pozostają żywe. Dotyczy to także nalotów amerykańskich na cele leżące dziś w Polsce. Dla jednych ten ponad półwieczny już rozdział historii oznacza leśne znaleziska lotniczego złomu, dla innych - groźne niewybuchy, dla jeszcze innych - dzieje ojców i dziadków, które dziś chcieliby poznać.

Na amerykańskiej internetowej liście dyskusyjnej, poświęconej ciężkim bombowcom, co dzień można znaleźć prośby rodzin o pomoc w ustaleniu szczegółów służby ich starszych krewnych. Czasem dzieci szukają żyjących jeszcze członków załogi ojca, aby zrobić mu prezent. Czasem rodzina chce upamiętnić w domowych annałach właśnie zmarłego weterana. Czasem znaleziona gdzieś na strychu stara skrzynka, w której domownicy odkrywają wojenną przeszłość przodka, jest pretekstem do zebrania informacji i upamiętnienia rodzinnego wkładu w zwycięstwo nad nazizmem.

Do tego typu ludzi zalicza się John Ryan, który założył stronę internetową WWII Memories of Lt. James J. Ryan dla upamiętnienia wojenno-lotniczej kariery swojego ojca. Dla członków Aircraft Missing In Action Project (AMIAP) dotarcie na stronę WWW rodziny Ryanów okazało się niezmiernie ciekawe. Okazało się, że Ryan senior został zestrzelony 7 sierpnia 1944 roku podczas misji nad Blechhammer North (Blachownia Śląska) w okolicach miejscowości Annaberg (Góra Świętej Anny). Ryan junior bardzo chętnie zgodził się na poszukiwanie miejsca upadku samolotu jego ojca oraz świadków tego zestrzelenia.


Załoga i obsługa naziemna B-24 "All Meat No Potatoes". W pierwszym rzędzie od lewej: S/Sgt. Dupois, Sgt. Anderson, Sgt. Adams, Sgt. Kramer; w drugim rzędzie - obsługa naziemna; w trzecim rzędzie: T/Sgt. Patrick, Capt. Tudor, Lt. Ryan, Lt. Williams.
(zdjęcie: John Ryan via Michał Mucha)


John udostępnił materiały, z których wynikało, że 7 sierpnia 1944 roku James Ryan był drugim pilotem w załodze kapitana Tudora z 464. Grupy Bombowej 15. Armii Powietrznej USA. Ich "Liberator" nazywał się "All Meat No Potatoes". W tym okresie wojny głównym wrogiem alianckich samolotów była artyleria przeciwlotnicza. Jej też ofiarą padł B-24, którym leciał Ryan. Według zeznań członków innych załóg, nad celem "All Meat No Potatoes" otrzymała bezpośrednie trafienie w lewy skrajny silnik, który w pewnym momencie odpadł. Bombowiec przewrócił się na plecy i zaczął spadać w korkociągu. Tak go widziano po raz ostatni.


Załoga por. Ryana w bazie szkoleniowej w Topeka, Kansas w USA (koniec 1943 bądź początek 1944 roku).
(zdjęcie: John Ryan via Michał Mucha)


Por. James Ryan opowiadał po wojnie swojemu synowi, że już w spadającym samolocie załoga szykowała się do opuszczenia maszyny, a on i pilot, kapitan Tudor, walczyli o takie ustabilizowanie samolotu, aby siły odśrodkowe umożliwiły wydostanie się na zewnątrz. Dzięki wysiłkom pilotów "Liberator" wyszedł z korkociągu i teraz spadał w prawej spirali. Najwyższy był już czas, aby skakać. Udało się to pięciu lotnikom, pozostała piątka już nie żyła bądź nie mogła się wydostać z powodu odniesionych ran.

Już pod bezpieczną czaszą jedwabiu, Amerykanin obserwował opadającego "Liberatora" i miał czas zastanowić się, co będzie z nim dalej. Szansa, że uniknie niewoli, była mała. Bardziej prawdopodobne było zlinczowanie przez niemiecką ludność. Przyszłość nie rysowała się zatem różowo. James Ryan wylądował daleko od swoich kolegów, obok opuszczonych zabudowań gospodarczych. Schował spadochron, lotniczy kombinezon i inne drobiazgi i ukrył się w stodole, gdzie spędził noc. Następnego ranka znalazł starą kurtkę i słomiany kapelusz, po czym opuścił swoje schronienie. Już po krótkim czasie napotkał niemiecki partol, który zaczął zagadywać go po niemiecku. Ryan wyciągnął swoje identyfikatory i został wzięty do niewoli.


Karta jeniecka por. Jamesa J. Ryana.
(zdjęcie: John Ryan via Michał Mucha)


Johna Ryana bardzo interesowało, gdzie dokładnie wylądował jego ojciec. Chcąc odpowiedzieć na to pytanie, trzeba było dokonać wizji lokalnej. Traf chciał, że Autor, przy okazji poszukiwania innej załogi na Śląsku, dotarł do Waldemara Ociepskiego, pasjonata lotnictwa badającego pozostałości "bitwy o benzynę" w okolicach Kędzierzyna i Blachowni Śląskiej. Pan Waldemar z własnej inicjatywy udostępnił spisywane regularnie wywiady ze świadkami bombardowań. Kilka wywiadów było przeprowadzonych w okolicach Góry Świętej Anny, ale rozmówcy nie pamiętali rozbitego samolotu koło tej miejscowości, lecz wskazywali na wieś Lichynia koło Leśnicy. Wspomnienia Polaków mogły dotyczyć załogi "All Meat No Potatoes", ale nie musiały. Kluczem do rozwiązania zagadki była mapka zrobiona przez Ociepskiego oraz dostarczona przez Ryana kopia niemieckiego raportu opisującego wyłapanie załogi jego ojca. Oba dokumenty wskazywały to samo miejsce: pole jeden km na płd.-zach. od Lichyni.

Świadek znaleziony przez Ociepskiego, Alfred Biela, pamięta, jak tamtego gorącego dnia samolot spod Lichyni został trafiony. Bombowce amerykańskie było widać z daleka - błyszczały w słońcu. Pan Alfred pamięta, jak "Liberator" spadał zataczając kręgi, ponieważ lewe silniki były uszkodzone. Widział, jak skakali członkowie załogi. Na wysokości około 500 m jeden z silników odpadł od maszyny. Kiedy samolot spadł na pole, zapalił się i zaczęła eksplodować amunicja. Według tego świadka, poległych lotników pochowano w Zalesiu Śląskim. Księgi parafialne w Zalesiu Śl. potwierdzają, że 9 sierpnia pochowano pięciu amerykańskich lotników, którzy zginęli dwa dni wcześniej pod Lichynią.

B-24 "All Meat No Potatoes" pamięta dobrze Gerard Ciupka, który 7 sierpnia 1944 roku, po bombardowaniu Zdzieszowic, pojechał na rowerze sprawdzić, czy nic się nie stało jego krewnej. Ta na szczęście nie ucierpiała i pojechała z chłopcem oglądać samolot, który spadł koło Lichyni. Bombowiec był już wypalony, a w środku widać było ciała martwych lotników. Ciupka skierował Ociepskiego do Heleny Jandy, która pracowała w czasie wojny w szpitalu urządzonym w dzisiejszym Domu Pielgrzyma na Górze Świętej Anny. Pani Janda pamiętała dwóch lotników, którzy przebywali w szpitalu. Choć nie pamięta nazwisk, jednym z nich musiał być pilot, kapitan Tudor, o którym niemiecki raport pisał, że trafił właśnie do tego szpitala. Pani Janda wspomina, jak lotnik opowiadał, że Góra Świętej Anny była punktem orientacyjnym dla amerykańskich załóg.

Innym bezpośrednim świadkiem upadku "All Meat No Potatoes" był Maksymilian Makosz. Razem z wujkiem przybyli na miejsce katastrofy jako pierwsi i wkrótce tuż obok nich wylądował na spadochronie amerykański lotnik. Przybysz był wysoki i wysportowany. Wyglądał na zadowolonego, że uszedł z życiem. Biorąc pod uwagę, że Tudor był ranny, Valente z Hollmannem wylądowali daleko od samolotu, a losy Jamesa Ryana są opisane powyżej, musiał to być Kenneth Kramer. Odczepił spadochron, a za chwilę pojawił się policjant na rowerze, który z daleka krzyczał do Amerykanina, żeby ten się poddał. Razem poszli potem do wsi. Makosz ponownie widział Amerykanina już we wsi. Jeniec czekał na schodach przy kapliczce obok domu sołtysa, gdzie był na przesłuchaniu. Potem chłopak wrócił obejrzeć już dopalający się wrak i wtedy zobaczył, że maszyna miała namalowane 22 bombki (to była 24 misja załogi kapitana Tudora, zapewne 23-cia bombka nie zdążyła być namalowana - przyp. aut.).


Amerykańscy jeńcy w obozie w Żaganiu.
(zdjęcie: John Ryan via Michał Mucha)


Bardzo szczegółowo zestrzelenie załogi "All Meat No Potatoes" opisał bombardier, Louis Valente, który udzielił obszernego wywiadu Johnowi Ryanowi: "...Nagle rzuciło mnie na ścianę bombowca. Zupełnie nie mogłem się ruszyć. Czas, w którym byłem przyszpilony przez siłę odśrodkową do burty samolotu, wydawał się być wiecznością, ale w rzeczywistości pewnie trwał krótko. Teraz chciałem otworzyć drzwiczki do przedniej wieżyczki strzeleckiej, ale nie mogłem. Nagle jej lokator, sierżant Kramer, otworzył ją od środka. Wiedzieliśmy, że jesteśmy w kłopotach i nie marnowaliśmy ani chwili. Zacząłem otwierać luk przedniego podwozia, ale ze względu na opór powietrza musieliśmy drzwiczkom 'pomóc' ręcznie."

"Samolot spadał albo do góry nogami, albo był w spirali - w naszym małym pomieszczeniu trudno było się dokładnie zorientować. Kapitan Tudor wydał rozkaz do opuszczenia maszyny. Z Kramerem mieliśmy już spadochrony na sobie, więc nie marnowaliśmy czasu i daliśmy nurka w otwarty już luk przedniego podwozia. Tudor wyskoczył przez górny właz nad kabiną pilotów. Ryan i Hollmann wydostali się przez komorę bombową. Nikomu więcej nie udało się uratować. Później dowiedziałem się, że Anderson, mechanik i górny strzelec zginął od razu od ognia przeciwlotniczego. Nie wiem, co stało się z resztą chłopaków."

"Spadałem nie otworzywszy jeszcze spadochronu. Samolot opadał prawie równo ze mną, zataczając koła w prawą stronę. Bałem się, że kiedy otworzę spadochron, nasz bombowiec zahaczy o niego. Wyczekałem, aż Liberator był nieco poniżej mnie i otworzyłem spadochron. Pamiętam jeszcze dziś, jak spokojnie i cicho było tam w górze. Wiedziałem, co mnie czeka na ziemi, więc cieszyłem się tą chwilą dopóki mogłem. Wylądowałem w pobliżu por. Hollmanna na polu. Dokoła nie było widać ani samolotu, ani nikogo z naszej załogi."

"Kiedy wylądowaliśmy, wyciągnąłem swój rewolwer Colt kal. 45, choć nie trafiłbym nawet w stodołę. Hollmann stracił swoją broń, kiedy miesiąc wcześniej skakał nad Jugosławią, tak więc był teraz nieuzbrojony. Poradził mi, żebym schował broń, bo raczej nam zaszkodzi niż pomoże. Skoro tylko włożyłem Colta z powrotem do pochwy, pojawiło się kilku żołnierzy, których prowadził starszy dżentelmen w hełmie przypominającym hełm z I Wojny Światowej z długim szpikulcem na czubku. Ten starszy Niemiec krzyknął "Hans Hauk!" (Hände hoch - ręce do góry - przyp. aut.), co zapewne był wezwaniem do poddania się. Przeszukali nas obu, ale Hollmanna dłużej, ponieważ nie znaleźli jego broni. Sięgnąłem do kieszeni po papierosa, ale strażnik wycelował wtedy we mnie broń - zrozumiałem, że to nie był dobry moment, żeby zapalić."

"Zaprowadzono nas do stanowiska dział przeciwlotniczych kal. 88 mm. Później okazało się, że to oni nas zestrzelili - mogliśmy zobaczyć sprawców naszej niedoli. Było już prawie południe, więc poczęstowali nas kanapkami. Wkrótce przybyło dwóch oficerów Luftwaffe, którzy prowadzili nas przez małą wioskę, nazywała się chyba Annaberg (Góra Świętej Anny - przyp. aut). Kiedy przechodziliśmy przez wieś, starsza kobieta podbiegła do Hollmanna od tyłu i uderzyła go w głowę. Ja miałem na ramieniu jeszcze kawałek spadochronu, zabrał mi go mały chłopiec. Wsiedliśmy do pociągu i dołączyliśmy do dwóch nieznanych nam Amerykanów, którzy też zostali zestrzeleni. Dziwnym trafem Niemcy nie zabrali mi zegarka, który towarzyszył mi w miesiącach niewoli i nawet wrócił ze mną do USA..."



Pełna nazwa obozu jenieckiego w Moosburg.
(zdjęcie: John Ryan via Michał Mucha)


Valente dołączył do długiego strumyka zestrzelonych lotników, którzy z całej Europy trafiali do Oberursel koło Frankfurtu, do centralnego ośrodka przesłuchań. Stamtąd trafił do Stalag III w Żaganiu, tak samo jak Ryan, Hollmann i Kramer. Potem przeżyli "marsz śmierci", kiedy Niemcy ewakuowali obóz przed Rosjanami. Trafili do obozu w Moosberg, gdzie zostali oswobodzeni. Samolotami zostali przetransportowani do Francji, gdzie zdążyli świętować koniec wojny, zanim zaokrętowali się na statki, które zabrały ich do domu.

Tak wygląda, odtworzona po prawie 60-ciu latach, historia załogi "All Meat No Potatoes". Jej odkrycie nie byłoby to możliwe bez świadków, którzy zgodzili się podzielić swoimi wspomnieniami oraz bez zaangażowania Waldemara Ociepskiego, który niestrudzenie bada wojenne tropy "bitwy o benzynę".


John Ryan z żoną i synem na miejscu upadku B-24 swojego ojca - Lichynia, 10 sierpnia 2001 roku. John trzyma pamiątkowy fragment samolotu ojca odnaleziony w miejscu katastrofy.
(zdjęcie: Waldemar Ociepski)


John Ryan zamierza w lecie tego roku przyjechać do Polski i odwiedzić okolicę zestrzelenia swojego ojca. Zobaczy miejsca związane z historią swojej rodziny i zakłady, nad którymi rozegrało się wiele lotniczych tragedii. Odda hołd tym, którzy za pokonanie nazizmu zapłacili cenę najwyższą. Pamiętajmy też i my o tych, którzy swoim życiem okupili naszą wolność.


Spotkanie w Lichyni. Od lewej: Michał Mucha, Waldemar Ociepski, Robert Ryan, John Ryan, Szymon Serwatka.
(zdjęcie: S. Draguła/"Nowa Trybuna Opolska")


Załoga "Liberatora" nr 42-78318 "All Meat No Potatoes", 7 sierpnia 1944: pilot - Capt. James R. Tudor (dostał się do niewoli), drugi pilot - 2Lt. James J. Ryan (dostał się do niewoli), nawigator - 2Lt. William H. Hollmann (dostał się do niewoli), bombardier - 2Lt. Louis V. Valente (dostał się do niewoli), radiooperator - S/Sgt. Robert E. Hickson (zginął), mechanik pokładowy - T/Sgt. Lawrence N. Anderson (zginął), strzelec - T/Sgt. Henry C. Patrick (zginął), strzelec - S/Sgt. Joseph F. Kolzer (zginął), przedni strzelec - S/Sgt. Kenneth A. Kramer (dostał się do niewoli), strzelec - S/Sgt. George E. Adams (zginął).


Tablica z Zachary Tyler National Cemetary w Louisville w stanie Kentucky, upamiętniająca nazwiska czterech lotników poległych w katastrofie bombowca B-24 "Liberator" "All Meat No Potatoes".
(zdjęcie: John Ryan via Michał Mucha)



Zalesie Śląskie - nowy cmentarz. W tym wspólnym grobie razem z powstańcami śląskimi byli prawdopodobnie pochowani lotnicy z "All Meat No Potatoes".
(zdjęcie: Waldemar Ociepski)



Współczesna panorama zakładów w Zdzieszowicach z punktu widokowego na Górze Świętej Anny.
(zdjęcie: Waldemar Ociepski)


Autor chciałby podziękować Panu Waldemarowi Ociepskiemu za pomoc w lokalizacji miejsca upadku samolotu i zebraniu wspomnień świadków oraz zdjęć, Johnowi Ryanowi za materiały oraz udostępnienie zdjęć, Michałowi Mucha za inspirację.
Powrót >>